No i wróciliśmy po wizycie u weterynarza. Lili okazała się być wzorową pacjentką, nie drapała pani doktor, która ujęła mnie siłą spokoju, nawet nie miauknęła podczas badania temperatury i szczepienia. Jedyne co ją interesowało to lekko uchylone okno w gabinecie – na szczęście ubrana w szelki i wyposażona w smycz miała marne szanse na udaną eskapadę.
Co mnie cieszy Lilka nie protestowała ani przeciwko ubraniu w szelki ani przeciwko transporterowi (choć jej wzrok nie wyrażał stuprocentowej akceptacji nowego stanu rzeczy – mówiąc eufemistycznie). Na zewnątrz bała się tylko dużych i głośnych samochodów i zdarzało się, że torba w której ją niosłem miauczała głośno wzbudzając lokalną sensację. Negatywnych objawów poszczepiennych brak – Lil nie ma temperatury, skóra nie jest obrzmiała ani bolesna, wstrząsu anafilaktycznego nie odnotowano. Był może jeden negatywny objaw – koci foch, ale trwał tylko do momentu napełnienia miski i wyjęcia z kieszeni przysmaczku z Animondy, za którymi przepada. Teraz już zaczyna wieczorne harce więc noc przed nami jawi się jako kolejna ciekawa przygoda.
Szkoda tylko, że grzeczne koty nie dostają nagród kiedy są wzorowymi pacjentami. Lila zasłużyła dziś co najmniej na puchar. A co mi tam. Sam jej ufunduję. Najlepiej taki wypełniony dobrą wołowinką. Już jutro.