Skłamałbym, gdybym mówił, że życie z kotem to wyłącznie sielanka, po początkowej fali entuzjazmu zdarza mi się kląć sprzątając „pachnącą cudnie” w upale kuwetę, czy poszukując czystej skarpetki, która jeszcze 10 minut temu wisiała sobie na grzejniku, a którą Lili uznała, za swoją najnowszą ulubioną zabawkę. Ale… Totalnie odpierdzieliło mi na punkcie tego zwierzęcia.
Zastanawiałem się ostatnio dlaczego ludziom tak odbija na punkcie właśnie kotów. Zawsze byłem psiarzem. Psy uwielbiam i ten ich bezkrytyczny, wolny od ocen entuzjazm, i bezwarunkową miłość zawsze i wszędzie. To prawdziwi przyjaciele. A jednak odbiło mi na punkcie zwierzaka, który ma swoje humorki i nastroje, który potrafi dziabnąć mnie znienacka podczas głaskania i mruczenia, który skacze po mnie w nocy nie dając się wyspać. Który wreszcie dosypuje mi sierść do każdego obiadu i traktuje mnie nie jak przyjaciela, ale dostarczyciela pokarmu i dobrej zabawy, łaskawie tolerując moją obecność w jego mieszkaniu za które ja musze płacić… Zwierzaka przewidywalnego wyłącznie wtedy kiedy chce coś zjeść, bo swoim krótkomiauczeniem doprowadziłby zmarłego do szewskiej pasji. I przez którego zaliczyłem stan przedzawałowy kiedy próbowała mi zwiać. Nie wiem jak to działa, może po prostu wszystko równoważą chwile łaskawego przytulenia i mruczenia, ciepłe miłe futerko, piling czoła i czyszczenie brody jakich doświadczam codziennie przed snem. Notabene po 15 minutach lizania brody, zamykam się na chwilę w łazience (żeby KOT mnie nie widział i nie było mu przykro) i myję się ponownie, udając że nic się tam nie działo…
Może wszystko to co w kocie dziwne i odpychające przekreśla moment kiedy szuka on naszej uwagi i bawi się chwilę z nami, pokazując nam swój koci tajemniczy nieco świat. Nie wiem. Odpierdziela mi co?
Przedwczoraj Lili uświadomiła mi, że jest czasem również zaangażowana politycznie i światopoglądowo. Kupiłem sobie chińskie tenisówki takie na gumki bez sznurowania. Ot żeby wyjść ze śmieciami, albo do warzywniaka za rogiem. Takie dochodzeniówki. Postawiłem je przy drzwiach i… Lili zaczęła je obwąchiwać. Nie były znoszone, więc to nie chodzi o ten zapach o którym pomyśleliście właśnie. Nagle mój uroczy kot w mojej obecności wypiął dupkę i najzwyczajniej na świecie zaczął sikać mi do jednego z chińskich wynalazków. Oniemiałem. A nóż wypadł mi z ręki na podłogę, dzięki czemu czynność owa fizjologiczna koteła mojego przerwana została brutalnie i kot czmychnął pod drapak pod którym z oburzeniem na pysku mnie obserwował. Używając wyłącznie kilku słów na k, ch i z (nie pytajcie jakich) złapałem buta i wycieraczkę na której stał i poleciałem do łazienki aby zmyć koci wypadek z honoru domu. Skończyło się eksperymentalnym praniem – udanym zresztą. Kiedy już dokończyłem sprzątanie ująłem w garść mą drugi z kapci onych i pojąłem. Chińska guma śmierdzi nieziemsko. Tak nieziemsko, że przez moment miałem ochotę sam nasikać do drugiego buta… Widać Lili wyczuła chińszczyznę i w ramach solidarności z uciskanym Tybetem postanowiła wyrazić swoje uczucia. Jak miała to zrobić? Z miauczenia wyszłoby jeszcze Mao zamiast Miaou i ktoś mógłby opacznie to zrozumieć. Więc zrobiła co umiała. Przynajmniej chcę w to wierzyć.
Dziś rano obudziła mnie dość niepokojąca myśl. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się po pokoju. Sporo tu rzeczy z napisem „Made in China” jak ona będzie aż tak protestować i popierać Dalaj Lamę… To nie nadążę z praniem i wycieraniem. Wziałem mazak i wielkimi kulfonami wysmarowałem na kuwecie czarny napis o tej samej wspomnianej treści. Może zrozumie aluzję… Na razie działa. 😉 Chyba.
To niestety normalne, bo ta chińszczyzna cuchnie okropnie 😉
Dziękuję za kolejny cudny wpis <3