W końcu sielanka. Sypiamy prawie doskonale, czasem tylko czuję jak coś przebiega po mnie w nocy polując na pluszową myszkę, lub dostanę piłeczką w ucho, a kiedy otwieram oczy to widzę zdziwione ślepia patrzące na mnie z podłogi pod stołem. „No co stary? Przecież się bawię!” Czas największej aktywności Lili przypada na godzinę pierwszą i drugą w nocy – parę nocy temu udało jej się wejść na uchylone drzwi od łazienki, a potem nie bardzo wiedziała co począć z tym stanem kociogórnej szczęśliwości, więc musiała mnie obudzić krzykiem – „Staryyyyyyy pomocyyyyyyyyyyyyyyy!!!”. Na szczęście jestem człowiekiem z natury dość łagodnym, więc wizja wyprawionego kociego futerka pod łóżkiem pojawiła się w mojej głowie tylko na sekundę.
Doszło do tego, że wstaję pierwszy i zapraszam zaspanego kota na śniadanie, a Lili patrzy na mnie z wyrazem pyszczka, który podpowiada mi, że ona również myśli o wyprawianiu futerka, za wyrwanie z błogiego kociego porannego lenistwa. Tyle, że nie swojego.
Lili nie lubi moich audycji bluesowych jednak – wczoraj robiła wszystko aby przykuć moją uwagę dokładnie w chwili, kiedy wchodziłem na antenę, co kończyło się śmiechem poważnego pana prowadzącego w najmniej oczekiwanych momentach – na przykład kiedy próbowałem czytać fińskie nazwiska. Oj Lili :)…
Dziś idziemy do pani doktor – czeka nas pierwszy spacer w transporterze i szczepienie. Strasznie jestem ciekaw czy Lilka nie pokaże pazurków, ale z tego co wiem do tej pory była wzorową pacjentką, więc mam nadzieję, że sobie z nią poradzę – znaczy z Lili nie z panią doktor. W końcu się uwielbiamy nawzajem to może mi zaufa – znowu Lili a nie wet. Trzymajcie za nas kciuki.