Od kiedy mamy siebie z Lili, mam również ku mojemu zaskoczeniu swój ulubiony sklep mięsny. W sklepie pani Jadzia Rzeźniczka, najpierw nadziwić się nie mogła, że ktoś kupuje wołowinę dla kota, zamiast jakichś ochłapów, a dziś już konspiracyjnym szeptem oznajmia mi podczas moich czwartkowych wizyt, że odkroiła mi cudowny kawałek goleni z kością i że kotek będzie przeszczęśliwy. Goleń faktycznie cudna z poprzecznym kawałkiem kości udowej mogłaby zachwycić niejednego konesera. Ale te pół kilograma jest nasze :P. Wróciwszy do domu sprawnie pokroiłem mięso na 3 porcje w rytm dość miarowego i coraz bardziej natarczywego miauczenia.
W końcu pierwsza część – z kością trafiła na kocią miskę. I tu się zaczęło. Lili najpierw oniemiała, 5 minut obserwowała mięsko, jakby miało zaraz zacząć biegać po pokoju, miauczała jedynie z cicha. Później uchwyciła je w pyszczek i rozpoczęła zwiedzanie naszej 1,5 pokojowej rezydencji, miaucząc przy tym jakby była obdzierana ze skóry. Zdezorientowany w którymś momencie zabrałem jej wołowinę obwąchałem i sprawdziłem czy ta krowa przypadkiem nie robi krzywdy mojej kocie. Ale nie – wszystkie znaki na ziemi i mięsie wskazywało na to, że najzwyczajniej nadal była martwa… Lili zaś biegała dalej po całym domu z pyskiem pełnym goleni wołowej i krzyczała nieziemsko. Co jakiś czas zatrzymywała się przede mną, kładła zdobycz na podłodze i domagała kontaktu. W końcu porozmawialiśmy szczerze i udało mi się przekonać koteła do napoczęcia wołowiny. Oczywiście moje sugestie aby konsumpcja odbyła się w okolicy miseczki potraktowana została jak obraza majestatu, bo zwierzak uznał, że znacznie wygodniej je się na dywanie. Po 7 próbie przeniesienia wołowinki na powierzchnię łatwiejszą do wyczyszczenia poległem.
Lilka zjadła połowę mięsa i znowu zaczęła zwiedzanie aby ostatecznie rzucić mi pod nogi pozostały kawałek mięsa. Wtedy po sugestiach pewnej kociary mnie olśniło. Oto mój koteł ubzdurał sobie, że upolował krowę, wydarł z niej najlepszy kąsek i zauroczony swoją nieziemską mocą i inteligencją postanowił całemu światu i mi oznajmić ten fakt miauczeniem, a na koniec postanowił w łaskawości swojej podzielić się ze mną – członkiem swojego stada upolowaną własnołapnie zdobyczą… O! Jakże to szlachetne z jej strony – pomyślałem błyskawicznie. Oczywiście, wzruszony do głębi nie pozostałem jej dłużny i po chwili podrzuciłem jej wołowinkę znów na miseczkę. Lili ponownie odgryzła kawałek mięska i resztę przyniosła mi do łóżka. Ta wymiana upolowanych wołowych uprzejmości trwała do momentu kiedy kot mój zorientował się, że już nie bardzo ma mi co oddawać, bo z kości została wyłącznie wylizana ze wszystkich stron obwódka pozbawiona szpiku.
Teraz już wiem, że jeśli kiedyś głodem przymierać nam przyjdzie Lili gotowa jest gryźć krowy w krtań aby rodzinę wykarmić. I jeszcze się podzieli! Spokojniejszy jestem…