No i są „święta”. Nie jestem szczególnie religijny, przyznaję, ale lubię czasem świąteczne tradycje. Miałem pojechać na dwa dni do domu do Rodziców, pomóc w gotowaniu przygotowaniach, zjeść coś swiątecznego. Lili ponieważ nie może jeszcze podróżować pociągiem – nie chciałem jej przysparzać stresu, miała zostać w domu pod opieką córki, która spędza święta z drugą lokalną babcią i która raz dziennie miała ogarnąć kuwetę i napełnić automatyczną michę. No i dotrzymać kotu towarzystwa. Ale wiecie jak to jest – jak chcesz rozbawić Pana Boga to koniecznie opowiedz mu o swoich planach.
W nocy z czwartku na piątek los zakpił z moich bogatych wyjazdowych zamiarów i postanowił dać mi posłuchać szumu morza z muszli. Niestety tym razem klozetowej. Grypa jelitowa. Cudownie – bo jedyny mój problem teraz to to jak zdążyć do łazienki (na szczęście dzięki kuwecie Lili drzwi są już otwarte) i którym końcem ustawić się przy muszli. Reszta problemów odeszła szybko, a moja uwaga została ukierunkowana na ten jeden jedyny i bardzo życiowy cel. Pysznie. Choć to nie jest dobre słowo w zaistniałej sytuacji.
Dziś jest już troszkę lepiej więc mogę opowiedzieć o kocie, który pomimo że dziki i wariat to czuje swojego człowieka. Wyobraźcie sobie, że wczoraj kiedy ponad połowę dnia spędziłem w łóżku, Lili nie odstępowała mnie na krok. Na ogół kładzie się wieczorem na kocyku obok mnie, czasem bawiąc się moją dłonią. Wczoraj kiedy bolał mnie brzuch nagle Lili przyszła do łóżka weszła na mnie zwinęła się w kłębek na moim brzuchu (wygodnie jej tam oj wygodnie ) i zaczęła mruczeć. I tak spędziliśmy pół dnia. Odchodziła na chwilę czasem, a potem wracała i dalej leżała na mnie. Kiedy szedłem do łazienki czy do kuchni nie odchodziła ode mnie na krok. Troszkę to krępujące zwłaszcza w toalecie, ale kiedy próbowałem zamknąć się w łazience siedziała pod drzwiami i miauczała przeraźliwie. No nie szło się skoncentrować. Lili pomimo, że znamy się przecież tak krótko zachowuje się jak najlepsiejszy przyjaciel. Jest w tym nieziemska. Nawet w nocy była jakaś spokojniejsza.
Kot objął też od dwóch dni w niepodzielne władanie drapak, bo już wątpiłem czy ten spory mebelek się przyjmie. Zajęło to troszkę, ale od kiedy zaufał, że wygodnie na nim leżeć i po nim skakać wiem, gdzie jest kiedy odwrócę wzrok. A przedwczoraj nawet dała sobie zasugerować, że drapak drapie się znacznie lepiej niż kanapę i walizkę. Ostrzy pazurki sobie na najkrótszym i najwyższym słupku – na niższe jeszcze nie wpadła , ale wszystko przed nami. W końcu mamy dla siebie całe kocie święta, do których jesteśmy zupełnie nieprzygotowani. Będziemy sami sobie dużo mruczeć i leżeć w łóżku. Idealnie. Oby tylko moje wycieczki do łazienki były rzadsze.
P.S.: Życie bez kota jest do bani.